Wyszukaj po identyfikatorze keyboard_arrow_down
Wyszukiwanie po identyfikatorze Zamknij close
ZAMKNIJ close
account_circle Jesteś zalogowany jako:
ZAMKNIJ close
Powiadomienia
keyboard_arrow_up keyboard_arrow_down znajdź
removeA addA insert_drive_fileWEksportuj printDrukuj assignment add Do schowka
comment

Artykuł

Data publikacji: 2022-07-01

Cztery pogrzeby (bez wesela)

Damon Galgut odbiera nagrodę Bookera za „Obietnicę”Damon Galgut odbiera nagrodę Bookera za „Obietnicę”

Widziałem, że moja rodzina, moje miasto, całe społeczeństwo RPA są ewidentnie chore. Że moi najbliżsi – matka, ojciec – stoją po stronie krzywdy i niesprawiedliwości

Z Damonem Galgutem rozmawia Piotr Kofta

Dlaczego akcja „Obietnicy” zaczyna się w 1986 r.? I dlaczego w Pretorii?

Bo system apartheidu był zarządzany z Pretorii. Jeśli chcesz pokazać w powieści proces zmian, którym podlegał twój kraj, musisz zdecydować, jak je ująć w czasowy i terytorialny zakres. W latach 80., szczególnie w końcówce, apartheid zaczął się kruszyć, w 1994 r. nastąpił polityczny przełom. Zdecydowałem się zatem na 1986 r. dlatego, że chciałem uchwycić to, jak wyglądała wtedy codzienność, jaka była mentalność Afrykanerów, a potem wrzucić moich bohaterów w kolejne dekady - już nowej, demokratycznej RPA - i przyglądać się temu, co robią ze swoim życiem.

Ta historia zaczęła się ponoć od anegdoty?

Owszem, mój przyjaciel opowiedział mi o szczególnej sekwencji pogrzebów w swojej rodzinie - on był ostatnim, który pozostał. Wszystko to działo się na farmie w okolicach Pretorii. Zresztą ja też spędziłem w Pretorii dzieciństwo i młodość. Podjęcie decyzji o czasie i przestrzennym ulokowaniu „Obietnicy” przyszło mi więc łatwo i naturalnie.

Portret rodziny Swartów przywołuje zatem również pańskie doświadczenia z tamtych czasów. W jaki sposób zapamiętał pan te dni? Dorastanie, wchodzenie w dorosłość w świecie apartheidu.

To było dość ciężkie i skomplikowane emocjonalnie przeżycie. Jak wielu innym białym rodzinom, mojej było wygodnie w świecie rasowych przywilejów. Nie zajmowała postaw radykalnych, nie składała się - innymi słowy - z zatwardziałych zwolenników status quo, ale i nie była otwarta na zmianę. Młody człowiek w takich okolicznościach ma dwa wyjścia. Albo przejmuje wartości rodzinne i podąża już wydeptaną ścieżką, albo decyduje się na to, by myśleć samodzielnie. Wtedy jednak zostaje sam - rodzina otoczy go miękkim milczeniem, nikt nie podejmie dyskusji. We wczesnych latach 80. wyjechałem z Pretorii do Kapsztadu na studia i wszystko się zmieniło. Na uniwersytecie, który wówczas był mocno lewicowy, wściekły i chętny do walki z rządem, zderzyłem się z inną - konsekwentną i spójną - wizją świata. Szybko stałem się częścią tego gniewu. To nie było trudne, bo wreszcie miałem wokół siebie ludzi, z którymi mogłem wymieniać się przemyśleniami, emocjami, doświadczeniem. Tym, co odczuwałem wcześniej, było skrajne osamotnienie. Widziałem, że moja rodzina, moje miasto, moje społeczeństwo są ewidentnie chore. Że moi najbliżsi - matka, ojciec - stoją po stronie krzywdy i niesprawiedliwości. Ale nie miałem pojęcia, jak ich przekonać, że całkowicie się mylą.

close POTRZEBUJESZ POMOCY?
Konsultanci pracują od poniedziałku do piątku w godzinach 8:00 - 17:00