Artykuł
Trochę robię za wodzireja
Żołnierze Obrony Terytorialnej Ukrainy w prywatnym mieszkaniu przygotowują się do obrony Kijowa, marzec 2022 r.
Niemcy chciały zarabiać na uzależnieniu od Rosji. Tak naprawdę prowadziły politykę handlową zamiast zagranicznej. I kanclerz Scholz chciał ten kurs kontynuować
Ze Sławomirem Sierakowskim rozmawia Magdalena Rigamonti
Ilu jest w Europie pożytecznych idiotów?
Wśród polityków?
Tak.
Chwilowo mniej. I to jest dobra wiadomość. Oczywiście mogłoby ich w ogóle nie być. Ale nie każde państwo graniczy z Rosją. Jeśli zamiast niej ma się Ocean Atlantycki, to naiwność nic nie kosztuje. Włosi też raczej nie będą nigdy częścią Imperium Rosyjskiego, a Niemcy były nim częściowo. Ale niektórym chyba się spodobało, bo do dziś wielu ma niezrozumiałą wyrozumiałość dla Rosji.
W 2014 r., po aneksji Krymu przez Rosję, w „New York Timesie” napisał pan, że Gerhard Schröder i inni zachodni politycy to pożyteczni idioci Putina. Teraz, jako ekspert think tanku Niemiecka Rada ds. Stosunków Międzynarodowych (DGAP), punktuje pan kłamstwa kanclerza Olafa Scholza w sprawie Rosji i wojny w Ukrainie.
Jeśli chodzi o samą radę, to jest bardzo lojalna wobec mnie i wszystkie krytyczne opinie na temat kanclerza i niemieckiej polityki przedrukowuje u siebie bez mrugnięcia okiem. Prawda jest taka, że Scholz bardzo wypacza opinie o samych Niemczech w sprawie wojny w Ukrainie, kluczy na potęgę. Powstał nawet czasownik „scholzen”, czyli obiecywać i nie wykonywać. W zasadzie każdego dnia kanclerz jest przyłapywany na kłamstwach przez media, które od lewa do prawa są dość stanowcze i pryncypialne w sprawie pomocy Ukrainie. Scholz na początku w odniesieniu do wojny w Ukrainie używał określenia „strefa konfliktu”. Nie było w tym agresora, czyli Rosji, i ofiary, czyli Ukrainy, tylko dwie skonfliktowane strony.