Artykuł
opinia
To nie jest czas dla wizjonerów
Mario Draghi od początku wojny stworzył duet z Emmanuelem Macronem, który potrafił godzić „27” w wielu newralgicznych obszarach
Po ostatecznym wycofaniu się Angeli Merkel z polityki oczy wszystkich europejskich stolic były zwrócone w kierunku Paryża. To Emmanuel Macron miał po kanclerz Niemiec przejąć rolę rozgrywającego w UE i istotnie sam główny zainteresowany nie ukrywał, że ta pozycja zdecydowanie leży w zasięgu jego zainteresowań. Być może nawet aż za bardzo, bo gdzieś po drodze zapomniał, że żeby być liderem w Europie, najpierw musi wygrać krajowe rozgrywki. Macron silny słabością przeciwników i podziałami na prawicy wygrał, ale po wyborach parlamentarnych musiał zabiegać o poparcie koalicjantów, żeby zebrać większość. Kiedy zaczynał francuską prezydencję w UE na początku tego roku, Merkel od miesiąca nie pełniła funkcji kanclerza, a komentatorzy i publicyści przywoływali jego słowa o „śmierci mózgowej NATO” i zadawali pytania o przyszłość europejskiego projektu. Macron odpowiedział ambitnymi pomysłami reformy UE i nie ukrywał, że ich motorem napędowym miał być silnik produkcji francusko-niemieckiej. Pech chciał, że uważane za retoryczne zagrywki Władimira Putina przerodziły się w najbardziej krwawą wojnę na kontynencie od 194