Wyszukaj po identyfikatorze keyboard_arrow_down
Wyszukiwanie po identyfikatorze Zamknij close
ZAMKNIJ close
account_circle Jesteś zalogowany jako:
ZAMKNIJ close
Powiadomienia
keyboard_arrow_up keyboard_arrow_down znajdź
removeA addA insert_drive_fileWEksportuj printDrukuj assignment add Do schowka
comment

Artykuł

Data publikacji: 2024-04-26

Unia warta była mszy

Rozszerzeniowy big bang z 2004 r. to właściwie ostatni piękny moment w historii Europy

Z Aleksandrem Kwaśniewskim rozmawia Michał Potocki

Jak pan wspomina 1 maja 2004 r.?

Aleksander Kwaśniewski, prezydent Rzeczypospolitej w latach 1995–2005

Aleksander Kwaśniewski, prezydent Rzeczypospolitej w latach 1995–2005

Wielkie emocje, bo dokonywała się historyczna rzecz. Uznałem wtedy, że spełniają się marzenia wielu pokoleń. Choć było tuż po północy, widziałem mnóstwo flag, słyszałem klaksony. Pomyślałem: „Boże, prawdopodobnie tak by było, gdyby Polska zdobyła mistrzostwo świata w piłce nożnej”. Na to szansy nie mamy, a wejście do UE jednak okazało się możliwe. Ten entuzjazm był bardzo wzruszający.

Rok wcześniej było referendum akcesyjne. Rzeczywiście walka o przekroczenie progu 50 proc. frekwencji trwała do końca? Skończyło się na 58,9 proc.

Po raz pierwszy w historii zdecydowaliśmy, że referendum będzie dwudniowe. Miny nam zrzedły, gdy przyszły informacje z pierwszego dnia i okazało się, że frekwencja jest niewielka.

Niecałe 18 proc.

Informacje z niedzielnego poranka też były niepokojące. Zadzwonił do mnie premier Leszek Miller: „Coś musimy zrobić, może byś wystąpił z orędziem”. Odparłem, że to będzie powód do ataku, bo złamalibyśmy ciszę wyborczą. Uznałem, że to może przynieść więcej złego niż dobrego. Więc może znane osoby powiedziałyby, że oddały głos i zachęcają do tego innych? Trochę takich osób znaleźliśmy wśród artystów, aktorów, intelektualistów. Niedzielę spędzałem w prezydenckim ośrodku pod Wilgą, niedaleko Warszawy. Wracałem na ogłoszenie wyników i moja kolumna miała spory kłopot z przedostaniem się. Wąska droga, korek. Ogarnęło mnie przerażenie, że ci ludzie nie dojadą na czas do lokali wyborczych. I okaże się, że zamożna i proeuropejska stolica – bo to głównie tacy ludzie mają dacze wokół stolicy – załatwi nam brak frekwencji. To byłby straszliwy paradoks historii.

Miller wspominał w rozmowie z Jerzym Sadeckim do książki „Trzynastu. Premierzy wolnej Polski”, że gdy się dowiedział o korkach, zadzwonił do szefa MSW Krzysztofa Janika, żeby ten polecił policji, aby nie zatrzymywała kierowców wracających do domów, tylko skupiła się na tym, by wszyscy zdążyli.

Pobierz pliki wydania
close POTRZEBUJESZ POMOCY?
Konsultanci pracują od poniedziałku do piątku w godzinach 8:00 - 17:00