Artykuł
opinia
Wiceministerialny miks może zaszkodzić
Gdyby zapowiedzi Koalicji Obywatelskiej z kampanii wyborczej zostały zrealizowane, mielibyśmy rząd niewielki, fachowy i tańszy w utrzymaniu niż gabinet Mateusza Morawieckiego. Ponieważ jednak obietnice sobie, a powyborcza rzeczywistość sobie, trzeci rząd Donalda Tuska dorównuje objętością pisowskiemu. A przy tym ma wadę konstrukcyjną, która potencjalnie może ograniczyć jego skuteczność.
Wada pojawiła się tuż po wyborach i była efektem koalicyjnych negocjacji. Przedstawiciele dziewięciu partii tworzących nową większość (byłoby 10, ale Lewica Razem zdecydowała się nie wchodzić do rządu, a tylko udzielić mu poparcia) umówili się na parytety w ministerstwach. Każdy komitet wyborczy zyskał prawo wskazania wiceszefów do wszystkich resortów. Miało to zagwarantować, że partie trzymają rękę na pulsie w kluczowych sprawach. Rozwiązanie miało jednak wysoką cenę. W czasie burzliwego okresu formowania się rządu jedna z osób, którą przymierzano do posady wiceministra, powiedziała mi, że jej głównym atutem ma być lojalność wobec szefa. Zdaniem tej osoby tylko gra do jednej bramki i zaufanie mogły zapewnić powodzenie reformom, jakie czekały ministerstwo. Mimo eksperckich kwalifikacji i osobistej prośby ministra, jej CV trafiło do kosza. Powietrze w resorcie zabrali wiceministrowie z partyjnego klucza.