Artykuł
My jesteśmy centrum piekła
Niezadowolenie w Rosji obecnie zamienia się w dwie postawy. Pierwsza zakłada, że trzeba uderzyć w Ukrainę jeszcze mocniej. Jeszcze mniej humanitarnie prowadzić wojnę i popełniać jeszcze więcej zbrodni. Druga postawa zakłada przeczekanie
Z Włodzimierzem Marciniakiem rozmawia Zbigniew Parafianowicz
Dojdzie do wojny o ambasadorów? Czy Rosja i Polska wyrzucą swoich przedstawicieli?
Polskie MSZ bardzo wyraźnie mówi, że będzie stosowało zasadę wzajemności. Na razie władze w Warszawie nie zamierzają wyrzucać ambasadora Rosji. Siergiej Andriejew kieruje placówką już ósmy rok - powoli staje się nie tylko ambasadorem nadzwyczajnym i pełnomocnym, ale też dożywotnim. Trudno sobie wyobrazić, by Moskwa sama z siebie odwołała go po oblaniu tą czerwoną substancją. Pani, która tego dokonała, pomogła mu w zasadzie przedłużyć pobyt. Sygnały z naszej strony są takie, że nie będziemy przejmowali inicjatywy w kwestii trwania lub nie ambasadora Federacji Rosyjskiej w Warszawie. Tymczasem można się zastanawiać, czy Andriejew nie narusza konwencji wiedeńskiej swoimi działaniami.
Pana zdaniem on, spodziewając się incydentu, celowo poszedł na obchody 9 maja? Mimo ostrzeżenia polskiego MSZ?
Sugerowano mu, by nie szedł. A dyplomaci powinni się stosować do zaleceń miejscowych władz, zwyczajów i sugestii. Nie chodzi się tam, gdzie rząd danego kraju sobie tego nie życzy z jakiegoś powodu. Przypomnę, że w 2020 r. Rosjanie nie wpuścili nas na cmentarz katyński, powołując się na przepisy pandemiczne. Ogrodzenie było zamknięte i nie było dyskusji. To była nieracjonalna decyzja, bo uroczystości miały odbyć się na terenie, który jest kompleksem leśnym. Kilka osób w takim miejscu nie spowodowałoby wzmożonego rozprzestrzeniania się wirusa. W tym samym roku, przy okazji 9 maja, w Polsce obowiązywały podobne przepisy, jednak ambasador Andriejew uzyskał zgodę na wejście na teren cmentarza-mauzoleum przy ul. Żwirki i Wigury. Nie zastosowaliśmy zasady wzajemności.